Oj Chris, Chris,
Niektórym to bozia dała i urodę i talent.
Tak, jak się spodziewałam Chris Botti nie zawiódł. Podczas koncertu w gdyńskiej Arenie dał czadu.
Od Cinema Paradiso Moricone, przez blues lat pięćdziesiątych Coltraina po kompozycje Jeffa Buckleya (słynne Halleluyah) i Leonarda Cohena czy Stinga. Czarował nas swoją rzewną trąbą przez dwie godziny, będąc przy tym na luzie, skromnie, bez gwiazdorzenia. No i plejada wspaniałych muzyków, których zaprosił, jak pani Lucia Micarelli (skrzypce), zjawiskowa czarnoskóra Sy Smith (wokal) i wielu innych towarzyszących mu muzyków powalało.
Zapraszając wszystkich pod scenę na koniec, dał wyraz integracji z miłośnikami jazzu, których zwłaszcza w Polsce bardzo ceni.
Nie trzeba było być w Bostonie, aby liznąć atmosferę tamtego koncertu.
Oj robi się u nas napradę światowo, skoro mamy szansę widywać i słuchać na żywo tego kalibru i tej wrażliwości muzyków. Prawdziwy deser!
Wspaniałe przeżycie, wspaniały koncert zapdający w pamięć.
Odsyłam do albumów Chrisa: In Boston, Italia, Night Sessions etc. Balsam dla ducha.
0 komentarze:
Prześlij komentarz